„Do robienia hałasu wybiera się zwykle najmniejszych
ludzi, doboszów”
Georg Christoph Lichtenberg
Znany publicysta Rafał Ziemkiewicz powiedział kiedyś, że
niektórzy „dziennikarze są jak psy łańcuchowe, jak się coś dzieje to mają
szczekać”, a od siebie dodam, że już najlepiej w sforze.
5 lutego Radio Olsztyn wyemitowało w cyklu
„Śliska sprawa” audycję pt. „Historia pewnego plagiatu” z Adamem Sochą w roli
wszystkowiedzącego narratora, poświęconą
jak wcześniej anonsowano „4-letniej
walce dziennikarza Adama Sochy” ze mną. Równocześnie,
w tym samym czasie na łamach Debaty ukazała się tak zwana zajawka, że „artykuł Adama Sochy o jego 4-letniej walce o prawdę (sic! ) ukaże się w lutowej
"Debacie". W kolejce czeka również Gazeta Wyborcza Olsztyn w osobie
Marcina Wojciechowskiego, który zapytując czy będę odwoływał
się od uchwały Rady Wydziału ASP z pewnością przygotowuje kolejny „skandalizujący”
materiał.
No cóż, sfora zastępów jest już w gotowości rozszarpać na kawałki Obarka, czekając na sygnał capo di tutti capi -Tajemniczego Don Pedra.
Pozostawmy jednak na razie w zawieszeniu odpowiedź na pytanie dlaczego pomimo już prawie miesięcznego upływu czasu od spektakularnego wydarzenia jakim jest ostatnia uchwała Rady Wydziału Grafiki ASP w Warszawie, sfora tylko szczerzy kły i warczy i przejdźmy do meritum. Czego ciekawego dowiadujemy się z tej czteroletniej walki redaktora Sochy.
Uważny słuchacz, a polecam naprawdę wielokrotne odsłuchanie wspomnianej wyżej audycji, z pewnością zauważy pewien wątek przewijający się wielokrotnie w grafomańskiej twórczości redaktora Sochy, mianowicie wątek przesłuchiwania Adama Sochy przez śledczych w sprawie zaginięcia (a właściwie kradzieży) mojej oryginalnej pracy doktorskiej, a prawidłowo, pracy kwalifikacyjnej I stopnia.
No cóż, sfora zastępów jest już w gotowości rozszarpać na kawałki Obarka, czekając na sygnał capo di tutti capi -Tajemniczego Don Pedra.
Pozostawmy jednak na razie w zawieszeniu odpowiedź na pytanie dlaczego pomimo już prawie miesięcznego upływu czasu od spektakularnego wydarzenia jakim jest ostatnia uchwała Rady Wydziału Grafiki ASP w Warszawie, sfora tylko szczerzy kły i warczy i przejdźmy do meritum. Czego ciekawego dowiadujemy się z tej czteroletniej walki redaktora Sochy.
Uważny słuchacz, a polecam naprawdę wielokrotne odsłuchanie wspomnianej wyżej audycji, z pewnością zauważy pewien wątek przewijający się wielokrotnie w grafomańskiej twórczości redaktora Sochy, mianowicie wątek przesłuchiwania Adama Sochy przez śledczych w sprawie zaginięcia (a właściwie kradzieży) mojej oryginalnej pracy doktorskiej, a prawidłowo, pracy kwalifikacyjnej I stopnia.
Gdy zostaje popełnione przestępstwo, nieważne, czy
jest to zwykła kradzież, czy też inny czyn przestępczy, natychmiast pojawia się
wiele pytań dotyczących tego, co właściwie zaszło. Od początku wielokrotnie
padają pytania: kto, kiedy, gdzie, co, komu i dlaczego. Odpowiedzi na takie
pytania udzielić musi przede wszystkim podejrzany – centralna postać
postępowania.
Kiedy 26
stycznia 2012 r. Małgorzata Chomicz
przystąpiła do realizacji powstałej w listopadzie 2011 r. intrygi,
wysyłając „anonimowo” ( jak sama oświadczyła w Sądzie „ nie kierując się w
żadnym razie złą wolą, a w szczególności chęcią zdyskredytowania mnie przede
wszystkim w opinii środowiska akademickiego” – (sic! ) Himalaje hipokryzji) do Centralnej Komisji do spraw Stopni
i Tytułów Naukowych kopię spreparowanego (sfałszowanego) egzemplarza mojej
pracy kwalifikacyjnej I stopnia, prof. Rafał Strent – opiekun całego
przedsięwzięcia w tym organie, ówczesny członek Prezydium Centralnej Komisji
oraz przewodniczący Sekcji VII Sztuki (bardzo ważna eminencja układu zamkniętego, nota bene serdeczny znajomy M. Chomicz) miał
jedno podstawowe zadanie – uwiarygodnić spreparowaną fałszywkę w archiwach ASP
w Warszawie.
Coś jednak w działaniach R. Strenta poszło nie tak – z jakiegoś powodu nie udało się podmienić egzemplarzy.
Coś jednak w działaniach R. Strenta poszło nie tak – z jakiegoś powodu nie udało się podmienić egzemplarzy.
Zaniepokojona Małgorzata Chomicz, w tym czasie ciągle
ukrywająca się pod maską „anonima” zdając relację jednemu z animatorów intrygi
(o którym szerzej w następnych wpisach) pisze w jednym z e-maili:
„(…) zapytałam
więc, czy Szacowna CK badała sprawę i wydała decyzję na podstawie anonimowego
doniesienia i NIE SPRAWDZIŁA CZY TO TA SAMA PRACA !!!”.
No to dopiero jest bomba - „anonimowa” M. Chomicz, donosicielka
prawdy objawionej o „moim plagiacie” dowiaduje się, że wysłana przez nią
fałszywka nie jest tą samą pracą która w tym czasie znajdowała się w ASP w
Warszawie. Dla zobrazowania dramaturgii wydarzenia zachowałem oryginalną
pisownię posta.
Po czym z rozbrajającą szczerością M. Chomicz pisze:
„(…)Jak widać na szczęście dla mnie !!! nie przyznałam się, że to ja jestem tym
anonimem, choć próbowano na mnie to wymusić, jako rzekomo miało to pomóc
sprawie ! Teraz Obarek mnie podałby do sądu i jeszcze musiałabym mu
odszkodowanie płacić za zniesławienie !!!(…)” i dalej „(…) Brak mi słów jestem tutaj bez szans. Jestem
zdruzgotana. Czas na szukanie nowej pracy”.
Apel o pomoc doprawdy dramatyczny. Nadszedł czas na
interwencję cappo di tutti capi Tajemniczego Don Pedra. Zapada decyzja,
Małgorzacie Chomicz nie może stać się krzywda, układ musi interweniować.
Wtedy na arenę zdarzeń wkracza nasz dzielny bojownik o
prawdę redaktor Adam Jerzy Socha (Markietanka – kryptonim nadany przez Milicję
Obywatelską). W tym czasie A. Socha ma już w miarę stabilną rangę i pozycję bulteriera układu, ma za sobą kilka wrednych artykułów na mój temat oraz mojej
Rodziny. Jednym zdaniem jest lojalnym, sprawdzonym elementem układu, nie jakąś
tam histeryczką, która robi larum, że
jest skończona. Jak wynika z przesłuchań Sochy w postępowaniu sądowym przed
Sądem Okręgowym w Olsztynie, A. Socha w tym czasie kontaktuje się z M. Chomicz
(nota bene znają się już dobrze od
czasu debaciarskiego ataku na mnie jako dziekana Wydziału Sztuki UWM)
Jak wynika zarówno z protokołu przesłuchania, jak bezpośrednich wypowiedzi naszego „bohatera”,
A. Socha zna dobrze z autopsji archiwum ASP w Warszawie i panujące w nim
obyczaje i procedury.
W październiku 2012 r. Adam Socha sam przyznaje „w maju udałem się do Warszawy by osobiście zapoznać
się z pracą”. W tym miejscu zwracam uwagę na czas wizyty A. Sochy w Warszawie.
W efekcie Małgorzata Chomicz 21 maja 2012 r. (sic!) o godz. 16.43 pisze dramatycznego maila z adresu chomicz@libero.it ( zwracam uwagę na ciekawy włoski adres)
„
(…) otrzymałam informację jakoby na Wydziale Grafiki ASP NIE MA ORYGINAŁU pracy
doktorskiej pana Obarka !!! Myślałam, że ja śnię jakiś koszmar ! Zadzwoniłam do
prof. Strenta z zapytaniem, czy to prawda. Uzyskałam odpowiedź, że w teczce z
dokumentami Obarka PRACY NIE MA !!!! (…) Szczerze mówiąc straciłam zaufanie
również do CK ( proszę zwrócić uwagę na słowo również, a
oprócz CK to do kogo jeszcze? – Tajemniczego Don Pedra? – postaci Darczyńcy,
którego rolę i znaczenie jeszcze wyjaśnię?
przypisek mój) gdyż z innych źródeł (jakich? – podkreślenie moje) miałam informację, że rzekomo to prof.
Strent po otrzymaniu anonimu zainteresował się i przyniósł pracę Obarka z
Akademii do CK.”
Przyniósł pracę Obarka z Akademii do CK!!!
To nie są moje słowa, to pisze
Małgorzata Chomicz ten słynny „Anonim”, jedna z kluczowych postaci
intrygi. Ta sama osoba, która w Sądzie
pod przysięgą zeznaje, że „poza wysłaniem posiadanego egzemplarza nie
rozpowszechniała pracy w jakikolwiek inny sposób”. Jeśli tak, to jakim cudem,
na miły Bóg, Adam Socha publikuje wielokrotnie na łamach Debaty tekst przypisywanej mi pracy, a nawet w jednym
przypadku nie w formie zdjęć, a … w edytorze tekstu Word.
Czy w związku z tym wniosek, że to A. Socha dokonał w edytorze zmian
tekstu oryginalnego, po tym jak zniknął on z archiwum ASP jest pozbawiony
sensu?, skąd miał egzemplarz przypisywanej mi pracy?, kto wykradł dla celów
intrygi mój egzemplarz, Rafał Strent – jak pisze M. Chomicz, czy Adam Socha
którego przesłuchuje prokuratura i który nie wiadomo skąd posiadał i publikował
różne sfabrykowane egzemplarze mojej pracy.
Dla mnie odpowiedź jest prosta, tylko osobnik o dyssocjalnej osobowości
mógł to zrobić, czyli krótko mówiąc
wszystko wskazuje na Adama Sochą, który z przekonaniem graniczącym z pewnością
oświadcza na antenie Radia Olsztyn, że „żaden inny dokument z teczki nie
zniknął” – zadziwiającą wiedza.
Ta wiedza jest tym bardziej zadziwiająca, że w jednej ze swoich
wypowiedzi A. Socha oświadcza „Dotarły do mnie plotki od poważnych profesorów
z UWM, iż zostanie podłożona nowa [ praca
doktorska ], która nie będzie plagiatem”. Przewrotność tej wypowiedzi jest
iście makiawelistyczna.
Poważni profesorowie z UWM wiedzą co się stanie na ASP i to za sprawą A.
Sochy. Wnioski pozostawiam Czytelnikom.
Ale idźmy dalej. Z antenowej wypowiedzi A. Sochy (7:26 ) – „byłem w
archiwum ASP, sprawdziłem wyrywkowo prace doktorskie, prace miały podpis
komputerowy, nie miały okładek” – no nieźle, dla kogoś bliżej niezorientowanego
pewnie nadgorliwość debaciarskiego grafomana, dla mnie dowód na manipulację
uprawianą przez czołowego propagandzistę Tajemniczego Don Pedra, bo kiedy A.
Socha sprawdza jak wyglądają inne prace doktorskie, przed dokonaniem
fałszerstwa, czy po kradzieży mojego oryginalnego egzemplarza? i po co?
Ten debaciarski szef propagandy i oświecenia publicznego atakuje dalej
(6.58) twierdząc, że odnalazłem, a właściwie w krytycznym momencie
wyciągnąłem oprawione świeżutkie dzieło
o nieskazitelnych białych kartkach. Ciekawe co by z tej konewki między
ramionami się wylało, gdyby audycja trwała dłużej.
Adam Socha obrusza się na porównania do Goebbelsa ale manipulacja jest
ewidentna – kłamstwo, ordynarne kłamstwo wypowiadane spokojnym, przytłumionym
głosem ma uwiarygodniać tego Małego Wielkiego Manipulatora.
Moja oryginalna praca doktorska (kwalifikacyjna I stopnia) była
oczywiście badana metodami kryminalistycznymi, układ nie przepuściłby takiej
okazji. Nie była ani świeżutka, ani nie zawierała nieskazitelnie białych
kartek. Opinia wydana na podstawie ekspertyzy kryminalistycznej (nr H-5088/14)
wykonana przez eksperta klasycznych i technicznych badań dokumentów,
specjalistę KSC LK KWP w Olsztynie z 18 kwietnia 2014 r. wykonana na podstawie
specjalistycznego sprzętu w postaci mikroskopu stereoskopowego MST -131 oraz
zestawu badawczego VSC 6000/HS będącego na wyposażeniu Centralnego Laboratorium
Kryminalistycznego Policji w Warszawie jednoznacznie stwierdza „kartki papieru kredowego
cechują się jednolitymi cechami eksploatacyjnymi, zagięciami, pożółkłą
poświatą, fragmentarycznym zdeformowaniem krawędzi”, a „ jednolicie pożółkłe
strony kartek i zbliżone cechy eksploatacyjne mogą wskazywać na umiarkowanie
odległy wiek kartek, nie stwierdzono znamion sztucznego postarzania kartek,
wskazujący na czas zbliżony do daty opracowania – 1996 r”.
Widocznie według A. Sochy – tego etatowego porucznika Zubka z
serialu „07- Debata zgłoś się” tak
„udacznie” sfałszowałem swoją pracę, że tylko nie wiadomo po co ją podpisałem,
ponieważ według A. Sochy … nie było obowiązku podpisywania prac !!!
Jaki z tego wniosek, ano taki, że każdy kto podpisuje swoje prace jest
albo idiotą,…albo psuje szyki fałszerzom. A ja niestety mam taki zwyczaj, że
podpisuję swoje prace i to nie tylko te graficzne.
Rola Adama Sochy w całej tej intrydze jest niebagatelna, to on poszedł
na pierwszy ogień kolportując gdzie się da sfabrykowany (sfałszowany)
egzemplarz mojej pracy kwalifikacyjnej I stopnia (doktoratu).
Jak tu nie pisać o zmowie i spisku, o wykańczaniu ludzi, gdy całe to
czteroletnie zamieszanie oparte zostało na kilku skserowanych, tak,
skserowanych kartkach, co do których biegły mógł powiedzieć jedynie, że to …
kserokopia nosząca ślady rozszycia, żaden oryginał, a który to Socha „uświęcił”
do rangi oryginału … i prawie wykreował rzeczywistość, no ale prawie jak już
wiadomo z telewizji czyni ogromną różnicę.
Adam Socha, idealne narzędzie do wykonywania poleceń z pewnością wie w
jaki sposób powstało to ksero i kto tego dokonał, a już z pewnością wie co stało
się z oryginałem mojej pracy na ASP, wszak bardzo dobrze zna archiwum tej
uczelni i przechowywane w nim dokumenty, ale wyznaczona mu rola propagandzisty
oskarżeń i miejsce w układzie zamkniętym skutecznie eliminuje go z roli
głosiciela prawdy.
Nie chcę w tym odcinku dłużej zanudzać już czytelników, niemniej jak
mówi stare przysłowie „na złodzieju czapka gore”, tak, tak panie Socha.
Na antenie Radia Olsztyn Adam Socha sam przyznał, że został zmuszony
przeze mnie do dalszych działań, a do jakich i pod czyim wpływem o tym już niedługo w „drugiej szufladzie”.