Jest bardzo
niebezpiecznie mieć rację w sprawach, w
których możni tego świata nie mają racji.
G.C.Lichtenberg
Będąc swego czasu w
Krakowie, kupiłem sobie najsłynniejszą replikę kasetonowej rzeźby stropu Sali Poselskiej
wawelskiego zamku przedstawiającą głowę kobiety z przepaską na ustach lub jak
kto woli, z zasłoniętymi ustami. Istnieje wiele legend i opowieści związanych z
tym dziełem Sebastiana Tauerbacha. Najpopularniejsza opowiada, że są takie
sytuacje, że nawet wtedy, gdy kapryśny władca uznaje, że posłuszeństwo
jest wartością absolutną, znajdzie się
taka głowa, która przemówi w słusznej sprawie, nawet wtedy gdy zostanie za to
ukarana i na królewski rozkaz zasłoni jej się usta, aby już nigdy nic nie powiedziała.
Żaden król nie lubi gdy się go strofuje. Fantastyczna pointa legendy.
Od dawna tak było, że zasłanianie
ust, a właściwie ich zamykanie, jest jedynym wyjściem dla tych, którzy mają coś
do ukrycia.
Przez dłuższy czas nie prowadziłem
swojego bloga, ponieważ wiele osób z otoczenia władcy „życzliwie” doradzało mi,
abym z tym skończył, że jest to jedyna droga, aby uspokoić eskalację agresji
skierowanej przeciwko mnie i mojej rodzinie. Owa „życzliwość” była wprost
proporcjonalna do pojawiania się w internecie informacji demaskujących
obyczajowo - sądowe tajemnice władcy.
Ta zuchwała zakneblowana wawelska
główka ma dla mnie ogromne znaczenie symboliczne. Cenzura prewencyjna w postaci
knebla może dotknąć każdego, (nawet drewnianą rzeźbę), przeciwko komu władca
zdecyduje się zmobilizować siły polityczne i instytucje o dużych wpływach nie
wykluczając w tym również tzw. władzy sądowniczej. W tym kontekście, casus sędziego Sądu Okręgowego w
Olsztynie Wojciecha Wacława lub jak kto woli Wacława Wojciecha, opiszę na
poparcie tej tezy osobno i niedługo.
Teraz powrócę jednak do przerwanych
wątków blogowych.
Po wieloletnich nieudanych próbach
zdyskredytowania mnie, władca rękoma swoich najwierniejszych dworaków w osobach
Adama Sochy – płatnego skryby władcy z olsztyńskiego „wolnego słowa” i Bogdana
Bachmury – emitenta tegoż „wolnego słowa”, zarzucili mi popełnienie plagiatu w
moim przewodzie habilitacyjnym. Oczywiście oskarżenie pojawiło się w momencie,
gdy po analogicznych fałszywych zarzutach, ale dotyczących mojego doktoratu,
Rada Wydziału Grafiki warszawskiej ASP utrzymała w mocy uchwałę o nadaniu mi
stopnia doktora, a Naczelny Sąd Administracyjny w Warszawie (!) stwierdził, że
uchwała Rady Wydziału Grafiki ASP jest zgodna z prawem. Władca i jego dworacy
ponieśli klęskę, a tego żaden król nie lubi. Na marginesie dodam, że w akcie
bezsilnej złości Szambelan władcy oświadczył, że nie zezwala na zamieszczenie
mojego oświadczenia na stronie internetowej UWM w którym jedynie informowałem o
utrzymaniu mojego stopnia naukowego przez ASP w Warszawie. No cóż, cenzura
prewencyjna wbrew dobrym obyczajom zadziałała. Przecież Obarkowa racja nie może
być „na wierzchu”.
Nauka z doktoratem nie poszła w las,
tym razem władca zmobilizował nie tylko instytucje o dużych wpływach, ale i
rozpoczął działania na „swoich” włościach. UWM-owowski kauzyperda do
specjalnych poruczeń, w osobie prof. Bohdana Łukaszewicza, rozpoczął procedurę inquisitio
haeretica, której epilogiem było
swoiste auto da fe, jakobym w 2001 r. przed Radą Wydziału Grafiki ASP w
Warszawie, „w sposób świadomy i zamierzony przedstawił w swoim przewodzie
habilitacyjnym wykład (! zaakcentowanie moje) będący pracą niesamodzielną,
noszącą znamiona plagiatu, powstałą z naruszeniem prawa”.
Na nic
argumenty prawne, na nic logika, że wygłaszając
wykład w 2001 r. nie mogłem nikogo splagiatować, że wykładu nie można porównać z pracami naukowymi.
Władca każe – sługa musi. Prof. Łukaszewicz „zadecydował” – pozbawić mnie prawa
wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego! – Złamać niepokornego !
Raz
wprowadzony w ruch UWM-owski system „sądowniczy” w swojej indolencji prawnej
rozpędzał się bezkarnie coraz bardziej. Szambelan władcy wydał dyspozycje.
Skazać Obarka! Już się nie podniesie. No i stało się. W styczniu bieżącego roku,
Komisja Dyscyplinarna dla Nauczycieli Akademickich Uniwersytetu Warmińsko
Mazurskiego w Olsztynie, której przewodniczył prof. Andrzej Staniszewski,
orzekła o uznaniu mnie winnym zarzucanych mi przez A. Sochę i B. Bachmurę
„przewinień dyscyplinarnych” i wymierzyła mi karę „pozbawienia prawa do
wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego”.
No i się
zaczęło. Propaganda medialna władcy ruszyła. „Wolne słowo” Olsztyna Bogdana
Bachmury po nauczce w przegranym procesie, kiedy przez miesiąc zamieszczało
orzeczone sądowym wyrokiem przeprosiny, ostrożniej dobierało słowa, ale i tak
nie obyło się bez manipulacji i przekłamań w Adamowej tffu…rczości. Nawet
Gazeta Wyborcza udostępniła swoje łamy
dla informacji o tym „wydarzeniu”. Posłuszny wasal red. Marcin Wojciechowski
(GAZETA WYBORCZA OLSZTYN), jak już
wcześniej bywało odbierał swoją wierszówkową zapłatę za pierwszostronnicowe
newsy. Czasami odnosiłem wrażenie, ze słynna afera taśmowa nie cieszy się takim
powodzeniem wśród dziennikarzy, co moja skromna osoba. Co ciekawe,
zainteresowanie olsztyńskich „wolnych mediów” tematem gwałtownie opadło, a
właściwie uszło z nich całkowicie powietrze, jak z przebitego balonika, kiedy
dowiedzieli się o moim uniewinnieniu.
Zamilkł nasz dzielny skryba Adam Socha,
chyba ta hiobowa wieść musiała zablokować klawisze w jego sprzęcie. A może
lepkie paluszki, nawykłe do preparowania innego rodzaju wiadomości, odmówiły
nagle współpracy z zszokowanym organizmem. Zamilkł i zapadł się pod ziemię również
Marcin Wojciechowski (GAZETA WYBORCZA OLSZTYN), który zapomniał o dziennikarskiej rzetelności i
zwykłej ludzkiej przyzwoitości. „Dzielny kamrat” Adama Sochy, „rzetelny
wyznawca wolnego słowa”
W lutym
bieżącego roku wniosłem odwołanie od tego haniebnego orzeczenia do Komisji
Dyscyplinarnej przy Radzie Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego, która po
przeprowadzeniu rozprawy , wydała orzeczenie, w którym uniewinniła mnie od
zarzutu stawianego mi przez A.Sochę i B. Bachmurę. W uzasadnieniu
Przewodniczący składu orzekającego stwierdził, że zarówno rzecznik, jak i
komisja dyscyplinarna naszej Uczelni rozpatrując sprawę rażąco naruszyła
przepisy postępowania i co najważniejsze, komisja dyscyplinarna UWM,
rozstrzygając wniosek rzecznika dyscyplinarnego nie miała i nie przedstawiła
żadnego dowodu potwierdzającego moją winę ! Głowa wawelska przemówiła w obronie
fałszywie oskarżonego.
A więc w profesorskim majestacie zostałem skazany na naszej Uczelni bez dowodów potwierdzających oskarżenie!!! Vivat academia, vivat profesores!
W kontekście całej tej sprawy przypominam sobie pewien fragment wiersza Norwida, Czy ten ptak gniazdo kala, co je kala, czy ten co mówić o tym nie pozwala? A na stronach internetowych naszego Uniwersytetu jak zwykle nie ma żadnej wzmianki, że zostałem uniewinniony.
PS.
Pewnym odpryskiem mojej sprawy
dyscyplinarnej jest fakt, że w dniu 27 lutego br. Minister Nauki i Szkolnictwa
Wyższego powołał Rzecznika Dyscyplinarnego, który wszczął dyscyplinarne
postępowanie wyjaśniające przeciwko prof. Grzegorzowi Białuńskiemu –
prorektorowi ds. kadr oraz prof. Andrzejowi Staniszewskiemu - przewodniczącemu
składu orzekającego komisji dyscyplinarnej UWM. Ale o tym lokalni dziennikarze
„wolnego słowa” i media w Olsztynie też
milczą.
A ten "pan w czerwonym" przebrany za poziomkę, to kto?
OdpowiedzUsuńPolecam mój wpis
http://poszwa.blogspot.com/2015/02/bo-ten-pan-w-czerwonym.html
Ale fajne karykatury. Dziełko wybitne. No i przypomniałeś mojego ulubionego uczonego i aforystę - Lichtenberga. Getyngę jest warto zobaczyć. Polecam obserwatorium Gaussa. No i Getynga pokazała środkowy palec Bismarckowi - z wzajemnością.
OdpowiedzUsuńA do osbowości Góreckiego mam też aforyzm Lichtenberga "Im niewinniejsza i pobożniejsza mina, tym większy drań. "
OdpowiedzUsuń